Wspierać, odciążać, ratować – to czyni bohaterem. Tylko istnieje coś takiego, jak „pomaganie” i „pomagactwo”. A granica między tymi dwoma jest bardzo cienka. Mało tego, tego drugiego jest dużo więcej i bynajmniej ani nie pomaga, ani nie czyni z nikogo herosa. Co właściwie kryje się za zwrotem „w czym mogę pomóc?”, “w czym mogę Tobie pomóc?” i dlaczego jako szef – lepiej, abyś go unikał?

 

Obserwacje z życia

Na pewno nie raz słyszałeś lub sam pytałeś – W czym mogę pomóc? Najczęściej możesz ten zwrot usłyszeć w sklepie. Pamiętam, gdy z jednym ze znajomych szukaliśmy prezentu dla jego syna, którego nie widział bardzo długo. Był przejęty zbliżającym się spotkaniem. I w lekkim napięciu, oglądał najnowsze zestawy klocków. I nagle usłyszał od sprzedającej: W czym mogę panu pomóc? Nieświadomie, energicznie odsunął się od półki i odparł: Może mi pani przekopać ogródek. Sprzedawczyni nie kryła oburzenia, a ja zaproponowałam, żebyśmy prezentu poszukali w innym sklepie.

Ten zwrot stawia klienta w postawie kogoś, kto potrzebuje pomocy, a pomocy szukamy raczej u osób bliskich. Zakupy, to po prostu sprawa do załatwienia. Mój kolega natomiast, bynajmniej nie chciał pomocy, tylko zobaczyć się z własnym dzieckiem i sprawić mu niespodziankę.

Na szczęście ci bardziej świadomi sprzedawcy wiedzą, że to najgorsza forma, w jakiej mogą zwrócić się do klienta. Chociaż w sumie jest jeszcze gorsza – W czym mogę służyć? W ten sposób sprzedawca sam siebie stawia w pozycji sługi, obniżając własną samoocenę. No chyba, że ktoś tak chce – do wyboru oczywiście.
Natomiast przejdźmy dalej bo nie jest to artykuł o sprzedaży, a myślę, że już wyłapałeś aluzję i ten przykład przekonuje Cię do tego żeby zastanowić się, czy chcesz tego zwrotu używać w relacjach ze współpracownikami.

 

Temat jest dużo poważniejszy

Bliskość i bycie ważnym dla innych, to naturalna ludzka potrzeba. Taka intencja stoi najczęściej za tym zwrotem. Tak, jak nie chcesz zniechęcić klienta, tak pewnie zależy Ci również na relacjach ze współpracownikami. Założę się, że zależy Ci też na tym, aby przychodzili z rozwiązaniami i samodzielnie radzili sobie z wyzwaniami. Ale, co w momencie, gdy włączają się jakieś inne trudności, osobiste problemy? Gdzie jest granica pomiędzy byciem wyrozumiałym, niesieniem pomocy, a potem jednak oczekiwaniem rezultatów?

Dajmy łatwiejszy przykład. Pomyśl, o co zapytałbyś osobę, która zwraca się do Ciebie słowami: Nie ufam jej. Oczywiście zależy to od kontekstu, od tego kim ta osoba dla Ciebie jest. Natomiast, kiedy swoim klientom daję to zadanie, często padają pytania:
– Dlaczego jej nie ufasz?
– Co się stało?
– Jak mogę ci pomóc?
– Co zrobiła?
– Czy chcesz jej ufać?
– Czy chcesz, żebym z nią porozmawiał?

Na pierwszy rzut oka pytania wydają się trafne … jednak czy na pewno?…

To, co z tymi pytaniami jest nie halo?

Kiedy pytam, po co takie pytania? Co te pytania mają dać? Klienci odpowiadają, że chcą dowiedzieć się, co się wydarzyło. No to pytam, po co chcą to wiedzieć? Wówczas słyszę magiczne: żeby pomóc tej osobie.

No to pytam dalej, skąd wiedzą, że ta osoba potrzebuje/ chce pomocy?

W odpowiedzi setki razy słyszałam:

No przecież, jak ktoś przychodzi z problemem, to chce, żeby mu pomóc.

No i to jest pomagactwo – założenie, że ktoś przychodzi po pomoc, nawet jeśli tego nie zwerbalizował.

 

Czego byś oczekiwał

Pomyśl – czy za każdym razem, kiedy mówisz o tym, co się u Ciebie dzieje trudnego/ przykrego, to oczekujesz pomocy? No nie. Może chcesz się wygadać, po prostu być wysłuchanym, podzielić czymś, złapać jakiś dystans, wyżalić się nawet. Ale to jeszcze nie oznacza potrzeby pomocy. A już na pewno nie potrzebujesz, żeby ktoś za Ciebie, dorosłego człowieka rozwiązywał Twoje problemy. No bo jak wtedy budować własne poczucie wartości i skuteczności, skoro ciągle ktoś Cię wyręcza.

Zatem za każdym razem, gdy pytasz, w czym możesz pomóc:
– po pierwsze: stawiasz swojego rozmówcę w postawie ofiary, kogoś niesamodzielnego, kto nie da rady sam. To może oznaczać, że docelowo – Twoi pracownicy nawet jeżeli mają problem, trudność – nie przyjdą do Ciebie w obawie, żebyś właśnie nie stawiał ich w tej dyskomfortowej sytuacji, gdzie nie czują, że Ty sam w nich wierzysz. To grozi tym, że po czasie będziesz dowiadywał się o niewypałach, o problemach – właśnie, kiedy będzie już za późno.

– Po drugie – marnujesz szansę na to, aby ktoś pomógł sobie sam i miał z tego satysfakcję. Czyli wyręczając pracownika nie dajesz mu możliwości, aby uwierzył jeszcze bardziej w siebie i następnym razem przyniósł Tobie już gotowe rozwiązanie. Dodatkowo dajesz mu odczuć, że Ty sam w niego nie wierzysz.

– Po trzecie – z Twojej perspektywy, stawiasz siebie w roli wybawcy, kogoś, kto zna odpowiedzi na wszystkie pytania. I nawet jeśli nie robisz tego świadomie, tak właśnie może to odebrać Twój rozmówca. No i bierzesz sobie na głowę problemy, którymi może wcale nie masz ochoty się zajmować. Pomyśl – ile razy pytając: W czym mogę Ci pomóc? robiłeś to z pewnym zrezygnowaniem, niechęceniem, może nawet złością, że znowu musisz komuś pomagać.

Kto powiedział, że musisz?

No właśnie – szczególnie w trudnych sytuacjach, prywatnych czy zawodowych, mamy tendencję do wchodzenia w rolę „nadopiekuńczego rodzica”, który troszczy się o wszystkich dookoła. I niewątpliwie, to daje poczucie bycia potrzebnym, ale kiedy robisz to swoim kosztem w sytuacji, kiedy nikt o to nie prosi, to jest to równia pochyła. Tak właśnie – pytanie W czym mogę Ci pomóc?, jest pytaniem, które zadałby nadopiekuńczy rodzic.

Zastanów się więc, czy takiego pytania oczekiwałbyś w trudnej sytuacji od drugiej osoby? Co ono miałoby wnieść do takiej sytuacji?

Nasuwają się dwie odpowiedzi, których mógłbyś udzielić:
W niczym.
albo mniej lub bardziej wprost, nastawienie w stylu:
– A weź ten problem ode mnie / zrób tak, aby to się nie wydarzyło / zrób to za mnie.

No i właśnie taką intencję, taki sposób myślenia kształtujesz u swoich współpracowników – za każdym razem, kiedy ofiarujesz im pomoc bądź pytasz, w czym możesz im pomóc dajesz im do zrozumienia, że zrobisz to za nich.

Zadając te pytania oczywiście wykazujesz zainteresowanie i na pewno taka jest intencja. Chcesz przecież pomóc, być potrzebny, okazać swoją empatię. Ale w efekcie w pierwszym przypadku, gdy ktoś Ci odpowie w niczym – zostajesz odrzucony, a w drugim, kiedy weźmiesz ten problem na siebie zostajesz obarczony odpowiedzialnością za wykonanie danego działania, no i może nawet odbiorcą tych złych emocji, z którymi ktoś przyszedł.

 

Porzuć założenia

Zatem przestań zakładać, że ktoś oczekuje pomocy, jeśli przychodzi z problemem lub wyzwaniem. Może potrzebuje czegoś innego. A może niczego od Ciebie nie potrzebuje. Dlatego w takiej sytuacji – zapytaj: Czego potrzebujesz? Czego potrzebujesz w tej konkretnej sytuacji?  Te pytania w bardziej trafny sposób pozwolą Ci dotrzeć do potrzeb drugiej osoby i nie brać wszystkiego na siebie. A przede wszystkim dowiesz się, czy ktoś od Ciebie tej pomocy potrzebuje. Dzięki temu nie przejmiesz odpowiedzialności za wykonanie danego zadania, a pomożesz drugiej osobie przez nie przejść, poradzić sobie. Zadając je, nie decydujesz za drugą osobę, nie zobowiązujesz się do niczego.

Nie wyręczasz, a dajesz tylko sygnał, że jesteś gotów do wysłuchania, a nade wszystko POZOSTAWIASZ JEJ WYBÓR. Sama może zdecydować, czego potrzebuje i o tym Ci powiedzieć. Nie jest zarzucona Twoją pomocą, której właśnie – powtórzę – może w ogóle nie chce i nie potrzebuje. I to jest prawdziwa pomoc – Twoja obecność i pozostawienie wyboru.

A jeśli uważasz, że to pytanie nie wystarczy, to możesz zapytać
– Czego w tej sytuacji ode mnie oczekujesz?
– Co możemy zrobić, aby zabezpieczyć zadania, które masz do wykonania?
– Mówisz mi to ponieważ?
a najczęściej wystarczy zwykłe: “I?…”, które pięknie otwiera przestrzeń na to, aby Twój rozmówca powiedział Ci, czego w związku z problemem, który ma oczekuje.

Wszystkie te pytania pozwalają drugiej osobie zdecydować i tym samym poczuć się zrozumianym. I zaufaj mi – dzięki temu pomożesz jej zachować poczucie własnej wartości, i nierzadko – godności.

 

Po co to piszę

Pamiętam pytanie, które padło w trakcie studiów z psychologii, na zajęciach z wywiadu psychologicznego. Prowadząca zapytała całej grupie pytanie: Dlaczego chcesz pomagać innym ludziom? Odpowiadaliśmy po kolei. Siedziałam wtedy w ostatniej ławce i zanim doszło do mnie, słuchałam kilku rzewnych historii o tym, jak moi koledzy pragnęli nieść wsparcie dla osób, które są w cierpieniu. Pomyślałam, że coś tu chyba ze mną nie tak, bo w ogóle takiej silnej potrzeby „pomagania” nie odczuwałam. Po kilku kolejnych story moich kolegów dotarło do mnie, że to może nie ze mną, tylko z tym pytaniem coś jest nie tak. Bo stało za tym głębokie przekonanie prowadzącej, że wszyscy przyszliśmy na studia z psychologii z potrzebą pomagania innym. Mało tego, przed tym pytaniem w żaden sposób nie zdefiniowaliśmy terminu „pomoc psychologiczna”.

Każdy oczywiście może rozumieć to inaczej. W kanonach terapii jest to stricte zdefiniowane, natomiast dla mnie moja praca, moja rola psychologa w biznesie i tak samo treści, które tworzę, to towarzyszenie w rozwoju. A rozwój to proces stawania się, stawania się coraz bardziej.

Zatem pisząc ten artykuł nie chcę nieść pomocy. Będę zaszczycona mogąc Ci towarzyszyć w Twoim procesie stawania się coraz bardziej. Może te treści poszerzą perspektywę, z jakiej patrzysz na swoją rolę i relacje, jakie budujesz. Może coś w nich ważnego znajdziesz. Za każdym razem masz wybór – albo weźmiesz coś dla siebie, albo nie. I to jest ok.

Ten artykuł możesz odsłuchać w formie podcastu kliknij tutaj.