Spółka jest jak przysięga małżeńska – wielkie oczekiwania i nadzieje przy naprawdę niewielkiej świadomości tego, w co się pakujesz. Nic dziwnego, że tak niewiele zarządów to zgrane teamy, przyjaciele i biznesowi giganci w jednym. Oparte na przyjaźni biznesy popadają w pułapkę dbałości o relację kosztem firmy. Bez relacji, same kompetencje prowadzą do rywalizacji i zwycięstwa silniejszego. Jeden z moich klientów powiedział mi kiedyś, za co jestem mu ogromnie wdzięczna, że dla niego współpraca wspólników to permanentna wymiana i zaufania i kompetencji. Pomyślałam wtedy, że właśnie to jest to – jeśli, któregoś z tych elementów brakuje niemożliwa staje się efektywna praca na rzecz rozwoju osobistego i spółki. Nie ma też miejsca, by sprawdzać czy na pewno jest nam nadal ze sobą po drodze. Pracowałam z dziesiątkami zarządów. Każda historia była inna. Nie za każdym razem cel współpracy został osiągnięty. Nie zawsze wszyscy wspólnicy tak samo chcieli zmiany. Ale czy w takiej sytuacji dojście już do tej jasności, kto czego oczekuje nie jest swoistym sukcesem? A jak to jest u Was?
Zostaw komentarz